Hit życia – Cosmetic Lad, krem nawilżający wielofunkcyjny od Lush

0
1417
Rate this post

Witajcie Kochani! Przygotowałam innego posta na dziś, ale niestety pogoda nie pozwala mi na zrobienie do niego zdjęć, dlatego zdecydowałam, że przyszła pora na recenzję NAJLEPSZEGO kremu, jakiego kiedykolwiek miałam. Samą mnie to dziwi, że jest nim krem Cosmetic Lad marki Lush, ale poza jednym minusem jest po prostu idealny. Sprawdzi się doskonale w przypadku jednego z najbardziej problematycznych typów skóry: odwodnionej skóry tłustej. Nie ma nic lepszego (póki co)!

Dlaczego mnie samą dziwi, że pokochałam produkt Lush? W tym poście hejtowałam Lusha, ale zapowiedziałam Wam już, że będę go przepraszać… 😀 Dzieje się to właśnie teraz.

Opakowanie
Tradycyjne opakowanie Lush’a, czyli średniej jakości czarny słoiczek z cienkiego plastiku. Czasem mam problemy z dokładnym zakręceniem go, a brzegi się ciągle brudzą. Naklejka w tym przypadku odklejała się ciągle od wieczka. Ale opakowanie ma tu najmniej do rzeczy. Swoją drogą, wiecie że na tych naklejkach, gdzie napisane jest, kto dla was przygotował krem, bardzo często widzę polskie imiona? 🙂

Konsystencja i zapach
Konsystencja jest lekka i jednocześnie treściwa. Krem zawiera dziwne drobinki i nie mam do teraz pojęcia, czym one są, bo są rozpuszczalne. Uważam, że ich obecność to strzał w dziesiątkę, ponieważ zmuszają mnie do dłuższego masażu skóry, a jednocześnie nie irytują. Krem wchłania się niemal od razu, ale w ciągu kolejnych minut wnika coraz głębiej w skórę, pozostawiając jedynie jedwabistą, absolutnie nie klejącą, warstwę. Buzia się nie świeci, ale nie jest też matowa.

Jeśli chodzi o zapach, dam Wam małą wskazówkę. Większość produktów Lush w testerach, które możecie powąchać w ich drogeriach, nie pachnie. A nawet jeśli pachnie to inaczej niż oryginalny produkt. Ba, nawet sam produkt czasem musi być rozsmarowany np. na ciele, żeby poczuć jego pełnię aromatu. Tak jest właśnie z tym kremem. Na początku nie pachnie niczym specjalnym. Później czuć w nim słodycz, lekko waniliową, lekko orzechową… Mąż mówi, że pachnie jak drożdżówka i coś w tym jest. 🙂 Zapach delikatny, średnio trwały. Niby jest wyjątkowy, bo niespotykany, ale nie zachwycam się nim.

Skład

Widzicie, w tym kremie nie ma tylko i wyłącznie naturalnych składników. Jest połączony ze szczyptą chemii (w tym parabeny!) i to jest własnie filozofia Lush’a, którą on sam ukrywa i drażni mnie tym. 🙂 Zwykle nie analizuję składu, ale chcę Wam pokazać, co robią tu poszczególne składniki, żebyście wiedzieli, dla jakiej skóry się nada:
– woda lawendowa z miodem – na jej bazie robiony jest cały krem. Posiada właściwości antybakteryjne, przeciwzapalne, antywirusowe, przeciwgrzybicze. Zmiękcza, nawilża i działa antyoksydacyjnie, czyli zapobiega starzeniu. Lawenda łagodzi podrażnienia.
– śluz z siemienia lnianego – dostarcza witamin i minerałów oraz protein. Tworzy warstwę okluzyjną, która zapobiega wysuszaniu skóry i chroni przed szkodliwym działaniem środowiska zewnętrznego (mnie konkretnie przed roztoczami). To taki naturalny silikon.
– aloes – antybakteryjny i generalnie jest na wszystko złe „anty”. 🙂 Ma łagodzić podrażnienia, ale u niektórych – w tym u mnie – powoduje zaczerwienienie.
– ekstrakt z płatków gwiazdnicy pospolitej, rumianku i nagietka – łagodzi podrażnienia i swędzenie nawet w przypadku egzemy. Ma delikatnie działanie antybakteryjne i przeciwirusowe.
– olejek migdałowy
– masło kakaowe
– sok z zielonej pszenicy – zawiera chlorofil, minerały, witaminy i proteiny. Działa przeciwstarzeniowo i przeciwzapalnie. Oczyszcza krew i skórę z toksyn. Łagodzi podrażnienia posłoneczne.
– masło shea
– olejek z afrykańskiego nagietka – znów działa na wszystko złe „anty”, także na grzyby. Poza tym rozjaśnia przebarwienia i blizny. Wykazuje działanie łagodzące.
– olej z mandarynki – relaksuje i rozjaśnia przebarwienia oraz blizny.
– olej z drzewa sandałowego – kolejny składnik z nastawieniem „anty” na wszystkie bakterie, grzyby itp. Bardzo aromatyczny. Ma działanie ściągające, co jest ważne, jeśli posiadamy cerę trądzikową.

Podsumowując, jest to krem idealny dla:

cery trądzikowej, szczególnie podczas kuracji antybiotykami, bo działa antybakteryjnie jednocześnie nawilżając
cery tłustej, bo jest lekki, a jednocześnie bardzo nawilżający, więc reguluje wydzielanie sebum
cery mieszanej, bo będzie odpowiedni dla każdej partii skóry – zarówno dla tłustej jak i suchej
cery skłonnej do zapychania, bo jest antybakteryjny
cery wrażliwej, bo łagodzi podrażnienia
cery alergicznej, bo chroni ją przed środowiskiem zewnętrznym (UWAGA TYLKO NA ALOES I MANDARYNKĘ)
cery zarażonej nużeńcem, bo sprawdziłam go na sobie i objawy nie powracają
cery suchej, bo doskonale nawilża
cery z bliznami lub przebarwieniami, bo rozjaśnia skórę i wspomaga regenerację
cery dojrzałej, bo działa antyoksydacyjnie

Czyli jest dla każdego. 🙂

Cena i dostępność
Krem jest moim zdaniem bardzo drogi, bo kosztuje 18,25 Euro / 45 g. W Polsce kosztowałby więc pewnie ok. 80 zł. Możecie go zamówić online na stronie Lush’a (www.uk.lush.com), ale przesyłka kosztuje prawie 8 funtów, czyli ok. 50 zł. 130 zł za ten krem – czy to się opłaca? Gdybym miała decydować, znając już jego działanie, na pewno odpowiedziałabym: „TAK”.

Działanie
Ten krem niesamowicie nawilża. Miałam wieczny problem z suchymi skórkami na nosie, bo mam całoroczną alergię na roztocza, przez co ciągle pocieram nos chusteczkami. Od tej suchości aż swędziała mnie skóra. Ten krem w 24 godziny przyniósł wyraźną ulgę. Skóra od razu przestała swędzieć, a z dnia na dzień tak się zregenerowała, że kompletnie zapomniałam o suchych skórkach. Działanie jest długotrwałe, bo skończył mi się ponad 2 tygodnie temu, a dopiero w poniedziałek zobaczyłam znów pierwsze suche skórki na nosie.

Skóra staje się niesamowicie miękka i gładka bez żadnych silikonów. Aż ma się ochotę dotykać jej cały dzień, ale nie wolno! 🙂

Co ciekawe, produkt został stworzony początkowo do łagodzenia podrażnień po goleniu dla mężczyzn, stąd nazwa „Cosmetic Lad”, co znaczy w wolnym tłumaczeniu „Kosmetyczny chłopak”. I faktycznie doskonale łagodzi wszelkie podrażnienia: po goleniu, po wyciskaniu czy po opalaniu. Możecie nim wysmarować nawet nogi albo okolice bikini i żadne krostki się nie pojawią, tyle że produkt jest drogi, więc szkoda go na takie części ciała. 🙂 Używa go ze mną mój mąż, który również twierdzi, że to najlepszy krem, jaki kiedykolwiek miał. Jak już facet tak mówi, to nie może być nieprawdą. 🙂

Dodatkowo krem ogranicza wydzielanie sebum. Już po jednym użyciu zauważyłam, że moje czoło, które wiecznie szalenie się świeciło, bardzo się uspokoiło.

Co idzie za regulacją wydzielania sebum? Brak zapychania i leczenie wyprysków. Niesamowicie leczy pryszcze. Wszystko znika z twarzy i nie pojawiają się nowi nieprzyjaciele. Szok roku. 🙂

Jedyny minus, o którym wspomniałam we wstępie, to fakt, że krem zawiera niestety aloes, bo którym twarz robi mi się czerwona na kilka godzin. 😀 Nie piecze ani nic z tych rzeczy, po prostu mam bardziej czerwone policzki. Pod podkład nie robi mi to różnicy, ale gdybym miała wyjść z domu bez niego, z tak czerwoną buzią, mogłabym mieć problem. 🙂 Dlatego teraz spróbuję serum w kostce do twarzy, które ma trochę podobny skład, ale nie zawiera aloesu. 🙂

Kulisy sesji – w skarpetach najwygodniej, kiedy trzeba skakać po meblach albo parapetach… 😀

A jaki jest Twój ukochany krem do twarzy?